Drodzy Rodzice, Kochane Dzieci!

Oto nasz blog! Co tutaj znajdziecie? Raz w miesiącu będzie katecheza dla Rodziców, raz w miesiącu też będzie tu zamieszczony materiał do nauki dla Dzieci. Będą też podawane nabożeństwa, którymi możecie się pomodlić w gronie rodziny w Waszych domach.Znajdziecie tu też ciekawe opowiadania, które przeczytają Wam Rodzice. To wszystko po to,aby pomóc Wam jak najlepiej przygotować się do tego ważnego dnia w Waszym życiu, kiedy to po raz pierwszy Jezus przyjdzie do Ciebie w Komunii Świętej. A zatem... do pracy!

piątek, 1 października 2010

Janek i Gosia

Janek i Gosia byli nieznośnymi bliźniakami. W szkole i w domu było z nimi wiele utrapienia. Wciąż nie mogli usiedzieć w miejscu. Kiedy chłopiec był spokojniejszy, wtedy dziewczynka namawiała go na różne wybryki. Innym znów razem Gosia starała się być taka, jak chcieli dorośli, a brat zachęcał ją do robienia psot. Pani w szkole załamywała ręce, gdy znów zginął dziennik, na parapecie leżały powywracane kwiatki i rozbite doniczki, a ściany klasy "zdobiły" kolorowe bazgroły. Od razu wiadomo było czyja to sprawka. Nie lepiej było w domu. Tata szalonego rodzeństwa nie miał już siły wysłuchiwać skarg sąsiadów, że jego dzieci przywiązały do ogona kota pani Agnieszki drewniane koraliki, powywracały kosze na śmiecie, albo zrobiły dziury w wężu do podlewania trawników. - Panie Mariuszu, niechże pan weźmie się za te wstrętne dzieciaki - takich słów najczęściej musiał wysłuchiwać tatuś bliźniaków. - Trzeba je porządnie sprać, albo zamknąć na klucz - radzili coraz bardziej zniecierpliwieni znajomi, którym znowu zginęły sznurówki od butów. Ale cóż mógł zrobić tata niesfornych bliźniaków ? Odkąd umarła ich mama zupełnie nie mógł sobie poradzić z dziećmi. Stały się nieposłuszne i krnąbrne, a przecież wcześniej takie nie były...
      Rozpoczął się nowy rok nauki i znów pan Mariusz został wezwany do szkoły.
     - Proszę pana, jeżeli nie radzi pan sobie z Jankiem i Gosią, trzeba będzie zaprowadzić dzieci do lekarza. Ja robię co mogę, ale niechże pan nie wymaga od szkoły, żeby nauczyciel poświęcał uwagę tylko dwóm uczniom, skoro jest ich w klasie dwadzieścioro! - powiedziała surowo i stanowczo wychowawczyni bliźniaków.
     - No cóż, - odpowiedział smutno tatuś - skoro tak pani uważa... Nie sądzę jednak, żeby to załatwiło sprawę. Gdyby żyła moja żona... - pan Mariusz urwał, po czym szybko pożegnał się z nauczycielką i wrócił do domu. Nikt nie przypuszczał, że całą tę rozmowę podsłuchiwały bliźniaki. Chłopiec i dziewczynka stali pod otwartym oknem klasy cichutko jak myszki. Bali się nawet głośniej odetchnąć, żeby tylko nic nie uronić z rozmowy, którą prowadzili dorośli.
     - Wiesz co ? - powiedział wieczorem Janek do Gosi - Musimy uciec z domu!
     - Uciec ? - trochę wystraszyła się dziewczynka -Ale przed, czym ?
     - Przed lekarzem rzecz jasna!
     - Jejku ! To jest pomysł !
     - No pewnie ! - Janek był z siebie ogromnie dumny. - Jeśli tata zaprowadzi nas do lekarza, to na pewno dostaniemy zastrzyki, albo zamkną nas w szpitalu.
     - Albo będą nam pobierać krew !
     - Albo borować zęby !
     - Albo w ogóle wszystko, co najgorsze !
     - No to co ? Wiejemy ?
     - Wiejemy ! Najlepiej od razu jutro - Gosia nie miała już żadnych wątpliwości, że trzeba uciec z domu.
     Następnego dnia była sobota. Dzieci poprosiły tatę, żeby pozwolił im pójść do pobliskiego lasku na jeżyny.
     - Idźcie, ale nie odchodźcie za daleko. Możecie zbierać owoce tylko na skraju lasu, tam gdzie chodziliśmy z mamą - tatuś nagle chrząknął zmieszany i poprawił okulary. - Aha, i pamiętajcie, że macie wrócić za godzinę. Muszę z wami koniecznie porozmawiać.
     - Dobrze!- krzyknęły dzieci już z dworu machając tacie koszykami.
     Z początku udawały, że zatrzymują się przy spotkanych krzewach jeżyn. Wiedziały, że tata jeszcze je obserwuje. Kiedy jednak zobaczyły, że są już dostatecznie daleko, a w oknie nie błyszczą znajome szkła okularów, pędem pobiegły w głąb lasu. Był ciepły październikowy dzień. Liście złociły się na drzewach albo szeleściły pod stopami, między koronami drzew skakały wiewiórki próbując złapać pomarańczowe promienie słońca, gdzieniegdzie wystawały z zielonego mchu brunatne kapelusze grzybów. Był to naprawdę doskonały czas i miejsce na ucieczkę. Las wydawał się przyjazny i wesoły, dlatego dzieci śmiało zapuściły się w największa gęstwinę. Wędrowały trzymając się za ręce i śpiewając wesołe piosenki, nie zauważając, że słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Dopiero gdy poczuły chłód zatrzymały się, żeby rozejrzeć się za schronieniem. Zauważyły, że las nie jest już tak przyjazny: złote liście i miedziane gałęzie przybrały barwę popiołu, a wokół zaczęły pojawiać się chybotliwe cienie.
     - Zabawmy się w berka - zaproponował Janek czując, że Gosia zaczyna dygotać ze strachu i zimna. - Rozgrzejemy się, a potem znajdziemy sobie jakieś miejsce na nocleg. Goń mnie ! - chłopiec śmignął między ponurymi pniami drzew.
      Aaa ! Zaczekaj, zaczekaj ! Nie chcę bawić się w berka ! Chcę do domu ! - dziewczynka biegła za bratem głośno szlochając. Robiło się coraz ciemniej i straszniej, więc dzieci pędziły przerażone chcąc jak najszybciej wydostać się z lasu. Nagle obydwoje wpadli na przedziwną, jasną polanę. Pośród zapadającego zmroku ta niewielka łączka wyglądała tak, jakby cały czas świeciło na nią słońce. Na dodatek rosła tu soczysta, zielona trawa, kwitły kwiaty i śpiewały ptaki. Zupełnie jak w początkach lata! Nie to jednak przykuło uwagę bliźniaków. Bardziej zdziwili się widokiem domku tonącego wśród różanych krzewów. Ostrożnie podeszli bliżej. Ściany chałupki wyglądały jak lukrowane ciasteczka, dach sprawiał wrażenie tortowej dekoracji, a kolorowe witrażyki w oknach przypominały owocowe landrynki.
     - Coś mi to mówi - szepnęła dziewczynka dotykając ostrożnie cienkich jak wafelki okiennic.
     - Nooo, - mruknął chłopiec próbując polizać klamkę w karmelowym kolorze.
     W tym momencie drzwi skrzypnęły i Janek wpadł do środka. Gosia już chciała krzyknąć, ale w ostatniej chwili zatkała sobie usta. Wolała nie robić hałasu, bo przypomniała sobie skąd zna taki domek... Nie myliła się. Kiedy po cichutku przekroczyła próg dziwnej siedziby i stanęła obok gramolącego się z podłogi brata, pierwsze, co spostrzegła była zgarbiona postać stojąca przy oknie. Janku - szepnęła mu wprost do ucha - uciekajmy stąd czym prędzej.
     - Już raz uciekliście. I co, moje dzieci ? Chcecie uciekać dalej ? W ciemny las ? - miły i wesoły głos należał do zgarbionej osoby, która teraz się wyprostowała i odwróciła twarzą do dzieci. - Oj, chyba z kimś mnie pomyliliście - roześmiała się srebrzyście młoda, prześliczna kobieta widząc wystraszone miny bliźniaków.
     - Podejdźcie tu - skinęła na nich ręką i usiadła przy błękitnym stole nakrytym białym obrusem. Nie wiadomo skąd pojawiły się na nim talerzyki z drożdżowymi bułeczkami i niebieskie kubki, w których pieniło się gorące kakao.
     - Zajadajcie moje dzieci, a ja wam coś w tym czasie pokażę - Janek i Gosia, wciąż oszołomieni, bez słowa rzucili się na smaczne jedzenie, którego wcale nie ubywało. Po całodziennej wędrówce byli naprawdę wygłodniali i zziębnięci. Tymczasem Błękitna Mama, jak ją w myślach nazwały dzieci, rozpostarła przed nimi cienką jak i pajęczyna tkaninę. Na niej pojawił się wyraźny ruchomy obraz. Bliźniaki zobaczyły swojego tatę, który biegał po osiedlu od domu do domu, ciągle gdzieś telefonował i wycierał rękawem mokre od łez policzki. Wyglądał na bardzo nieszczęśliwego. Tkanina zakołysała się lekko i oczom dzieci ukazała się następna scena: tatuś klęczał samotnie w ciemnym kościele przed jakaś figurą. Co to był za posąg rodzeństwo nie zdążyło zobaczyć, bo obraz zniknął. - Biedny, biedny tatulek - rozpłakała się Gosia. - Nie powinniśmy go zostawiać, a teraz już na pewno nigdy go nie zobaczymy... Oooo - zwodziła coraz głośniej i żałośniej.
     Jankowi też drżała broda, ale wstydził się "rozkleić" przed Błękitną Mamą.
     Postanowił, że choćby nie wiadomo co, musi jednak poprosić ją o pomoc. Odwrócił się i... jęknął ze zdumienia. Oprócz niego i Gosi nikogo w domku nie było. Jedynie w rogu pokoju, na półce przykrytej koronkową serwetką, stała figurka Matki Bożej trzymającej w ręku dwa kołyszące się różańce. Twarz Maryi najwyraźniej śmiała się do chłopca. Janek wiedział już, co robić. Zdjął z posążka różańce, jeden dał siostrze, a drugi zatrzymał dla siebie. - Skoro tata modli się tam, to my pomódlmy się tu . Wtedy na pewno się odnajdziemy - chłopiec z rozmachem ukląkł przed figurką, pociągając Gosię za rękę. Dawno nie modlili się razem i do tego głośno. Myłiły im się słowa i paciorki różańca, ale wcale się tym nie przejmowali, bo wierzyli, że zostaną wysłuchani.
      I rzeczywiście tak się stało. Nie wiadomo kiedy Janek i Gosia znaleźli się w objęciach taty. Uściskom i popłakiwaniom nie było końca. Ale najważniejsze, było to, że bliźniaki szczerze żałowały swojego postępku i chciały naprawić wyrządzone zło.
     - W takim razie spróbujmy razem odmawiać różaniec - zaproponował tata. - Nigdy wam wcześniej nie mówiłem - dodał ciszej - ale to była ulubiona modlitwa waszej mamy.
     - Nasza mama jest na pewno błękitna, jak Błękitna Mama - powiedziała Gosia.
     - Nie rozumiem - uśmiechnął się tata - ale pewnie masz rację.