Drodzy Rodzice, Kochane Dzieci!

Oto nasz blog! Co tutaj znajdziecie? Raz w miesiącu będzie katecheza dla Rodziców, raz w miesiącu też będzie tu zamieszczony materiał do nauki dla Dzieci. Będą też podawane nabożeństwa, którymi możecie się pomodlić w gronie rodziny w Waszych domach.Znajdziecie tu też ciekawe opowiadania, które przeczytają Wam Rodzice. To wszystko po to,aby pomóc Wam jak najlepiej przygotować się do tego ważnego dnia w Waszym życiu, kiedy to po raz pierwszy Jezus przyjdzie do Ciebie w Komunii Świętej. A zatem... do pracy!

piątek, 9 kwietnia 2010

Jezu, ufam Tobie !

   Pod koniec lutego 2003 r. nasza Mama znalazła się w szpitalu z powodu silnych bólów w jamie brzusznej. Po specjalistycznych badaniach (m.in. tomografii) okazało się, że istnieją zmiany w trzustce i widoczny jest guz głowy trzustki. Pobyt Mamy w dwóch szpitalach, czekanie na decyzję lekarzy co do możliwości operacji... Trwało to kilka tygodni.
   Dwa dni przed operacją, w czasie rozmowy z ordynatorem, dowiedziałam się, że guz jest bardzo duży i najprawdopodobniej jego usunięcie będzie niemożliwe, a zostaną jedynie pobrane próbki do badania histopatologicznego. Wtedy dotarło do mnie, że musimy być przygotowani na wszystko. Mama nie była całkowicie świadoma tego, w jak bardzo poważnym jest stanie. A na pytania rodziny i krewnych o jej samopoczucie odpowiadałam niezmiennie, że trzeba być dobrej myśli i modlić się dalej o łaskę zdrowia dla niej. O tę modlitwę prosiłam wszystkich przyjaciół i dobrych znajomych.
   Nadszedł dzień operacji, a po niej rozmowa z lekarzem, której nie zapomnę do końca życia: "Niestety, tak jak przypuszczałem, raczysko straszne. Dwie trzecie trzustki zajęte. Nie można było nic więcej zrobić, jedynie pobrać wycinek do badań. Na pani miejscu zaoszczędziłbym mamie pobytu na onkologii i wziął ją do domu, bo tego nie można wyleczyć. Guz tak szybko się rozrasta, że najprawdopodobniej jest to kwestia kilku tygodni...".
   W moich myślach krążyły wciąż słowa "kwestia kilku tygodni...". Błagałam, by Pan nie zabierał Mamy od nas. Powtarzałam, że wierzę, iż sprawi cud... wierzę, że Mama będzie żyła... Ufam, że dopuścił to, abyśmy się do Niego zbliżyli. Prawda o Bożym Miłosierdziu i modlitwa tak wielu osób w intencji Mamy nie pozwoliły nam stracić nadziei. Bracia, Tata i ja modliliśmy się koronką do Miłosierdzia Bożego i za wstawiennictwem Siostry Faustyny. W tym czasie wpadła mi w ręce książka pt. Święta Siostra Faustyna i Boże Miłosierdzie. Zamieszczone tam świadectwa dodały nam wiary w to, że "dla Boga (...) nie ma nic niemożliwego" (Łk 1,37), a w naszych sercach zwiększyła się ufność, iż Jezus Miłosierny zachowa Mamę przy życiu. Nasza modlitwa stała się jeszcze gorliwsza, choć stan Mamy po operacji uległ pogorszeniu. Przyjęcie przez Mamę sakramentu namaszczenia chorych i codzienne przyjmowanie Jezusa Eucharystycznego napełniało mnie pokojem i poczuciem, że wszystko jest w Bożych rękach. Na szyi Mamy zawiesiłam medalik z Jezusem Miłosiernym i Siostrą Faustyną.
   Nadszedł Wielki Piątek - dzień rozpoczęcia nowenny do Miłosierdzia Bożego. Czekałam na to, jako na czas wyjątkowych łask. Przed wyjazdemdo szpitala zadzwoniłam do sióstr Matki Bożej Miłosierdzia do Łagiewnik, prosząc o modlitwę. W szpitalu czekała na nas dobra wiadomość: wynik badania histopatologicznego wskazywał, że guz jest niezłośliwy. Zaskoczony tym wynikiem ordynator poinformował nas, że jest 50% szans... Następnego dnia lekarz dyżurny wypisał niespodziewanie Mamę do domu (z gorączką, bez leków). Była bardzo osłabiona, cierpiała... Czuwaliśmy przy niej na modlitwie. Trwała nowenna i nasze czekanie na cud.
   W wigilię święta Bożego Miłosierdzia zawiesiłam w pokoiku Mamy obraz Jezusa Miłosiernego, by mogła się ciągle w Niego wpatrywać. W niedzielę rano -w święto Bożego Miłosierdzia - Mama po raz pierwszy od ponad dwóch tygodni nie miała gorączki. Przyjęła Komunię św. z rąk szafarza z radością na twarzy i siedząc o własnych siłach w fotelu (tydzień wcześniej, w Wielkanoc, uczyniła to, leżąc w bólu). Tego dnia po Mszy św. prosiłam księdza proboszcza, by pozwolił mi wziąć relikwiarz św. Faustyny do chorej Mamy. Zgodził się. W domu zdziwienie i radość. Wspólnie modliliśmy się do Jezusa Miłosiernego za wstawiennictwem Siostry Faustyny. Ucałowaliśmy jej relikwie. Przyłożyłam również relikwiarz do chorego miejsca na ciele Mamy, błagając tę Świętą o wyproszenie u Boga łaski uzdrowienia. Potem udałam się do kościoła, by oddać relikwiarz i uczestniczyć w nabożeństwie ku czci Bożego Miłosierdzia o godz. 15. Po południu Mama na tyle dobrze się czuła, że usiadła z nami przy stole i rozmawiała prawie dwie godziny. Był to dla nas znak, że naprawdę nastąpiła poprawa.
   W święto, na które czekaliśmy z taką nadzieją, Pan w bardzo widoczny sposób okazał nam swoje miłosierdzie... Jemu chwała i cześć, i dziękczynienie! Dla mnie był to cud. Od tamtej pory Mama nie miała nawrotu choroby, natomiast wszyscy domownicy spotykają się ok. godz. 15 przed obrazem Jezusa Miłosiernego na wspólnej modlitwie.
Wdzięczna córka.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Libańska legenda...

Wedle starej legendy dawno temu w pięknych lasach Libanu wyrosły trzy cedry. Jak wszyscy wiemy, potrzeba wielu lat, aby cedr wyrósł na potężne drzewo. Dlatego drzewa te przez całe wieki rozmyślają o życiu, śmierci, przyrodzie i ludziach. Owe trzy cedry były świadkami przybycia ekspedycji z Izraela wysłanej przez króla Salomona, później ujrzały, jak ziemia spłynęła
krwią podczas bitew z Asyryjczykami. Dane im było poznać Jezabel i proroka Eliasza, dwu śmiertelnych wrogów. Widziały, jak wynaleziono alfabet.
Pewnego dnia postanowiły porozmawiać o przyszłości.
* Po tym wszystkim, czego byłem świadkiem, chciałbym, by wyrzeźbiono ze mnie tron dla króla najpotężniejszego na Ziemi – rozmarzył się pierwszy z cedrów.
* Ja zaś pragnę stać się częścią czegoś, co przemieni na zawsze Zło w Dobro.
* Jeśli zaś chodzi o mnie, to chciałbym, aby ilekroć ludzie spojrzą na mnie, myśleli o Bogu – odpowiedział trzeci cedr.
Minęło jeszcze wiele lat, aż pojawili się cieśle. Ścięli cedry i statek powiózł je w odległe strony. Z drewna pierwszego zbudowano schronienie dla zwierząt, a z resztek zbito rusztowanie do siana. Z drugiego wyciosano zwykły stół, który trafił do rąk handlarza mebli. Na drewno trzeciego nie znalazł się kupiec, dlatego pocięto je i umieszczono w magazynie w jakimś wielkim mieście.
Nieszczęśliwe drzewa żaliły się: “Nasze drewno nie było dość dobre i nikt nie doszukał się w nas piękna, by je wydobyć”.
Czas mijał i jednej z wielu gwiaździstych nocy pewne małżeństwo, które nigdzie nie mogło znaleźć miejsca na nocleg, schroniło się w stajence zbudowanej z drewna pierwszego cedru. Kobieta krzyczała z bólu, aż wydała na świat dziecię i położyła je na sianie umieszczonym na drewnianym rusztowaniu.

Wtedy cedr pojął, że oto spełniło się jego marzenie – był to największy ze wszystkich królów na Ziemi.
Mijały lata, aż pewnego wieczoru, w skromnym domu, mężczyźni zasiedli wokół stołu wyciosanego z drewna drugiego cedru. Jeden z nich, zanim jeszcze wszyscy zaczęli jeść, wyrzekł słowa o chlebie i winie stojącym przed nim.
Wtedy drugie drzewo zrozumiało, że w owej chwili to nie kielich wina i kawałek chleba spoczywa na nim, ale dokonuje się pojednanie człowieka z Boskością.
Następnego dnia zabrano kawałki trzeciego cedru i zbito w kształcie krzyża. Porzucono je gdzieś, a w kilka godzin później przyprowadzono nieludzko poranionego mężczyznę, którego przykuto do jego drewna. Przerażone drzewo zapłakało nad barbarzyńskim losem, jakie zgotowało mu życie.
Zanim jednak minęły trzy dni, trzecie drzewo pojęło sens swego przeznaczenia – ukrzyżowany człowiek stał się rozświetlającym wszystko Światłem. Krzyż, zrobiony z drewna trzeciego cedru, z symbolu tortury przeistoczył się w symbol zwycięstwa.
Jak to zwykle bywa z marzeniami, wypełniły się sny trzech libańskich cedrów, ale nie tak, jak same drzewa to sobie wyobrażały.